piątek, 20 listopada 2015

TOP DZIESIĘĆ PIOSENEK Eda Sheerana

http://40.media.tumblr.com/018310c39bdffe9fd4ef6cf0e2d3d302/tumblr_nlks2idWDq1uopob6o2_500.jpg

Przedstawiam ranking TOP DZIESIĘĆ PIOSENEK EDA SHEERANA.
Właściwie jest ich tu dwanaście + jedna poza rankingiem, ale co mi tam. :)
Cytaty są tłumaczone przeze mnie na "żywca", więc mogą różnić się z oryginałem. Ale ważne, że zamysł ten sam. Chyba. W każdym razie - zapraszam.




10. Lego House
Piosenka jest bardzo pozytywna. Samym brzmieniem wprawia mnie w lepszy nastrój. Przyjemna i miła dla ucha. Musiało się dla niej znaleźć miejsce w tym rankingu. 
„Pozbieram kawałki i zbuduję domek lego”

9. Sing / Runaway

Sing, to jedna z popularniejszych piosenek Eda. Powstała we współpracy z Pharrellem Williamsem. Zdecydowanie da się do niej potańczyć. Jest duuuużo bardziej "imprezowa" niż reszta piosenek Sheerana.
„Ignorujemy wszystkich, chcemy, by zniknęli”

Runaway. Piosenka nie dotyka byle czego. To tekst o czymś. Nie o dziewczęcych tyłkach, albo innych pierdołach, o których głoszą „popularne” piosenki. Ed nieco tu mruczy, więc no. Kocham. 
„Kocham go do szpiku kości, ale nie chcę żyć w jego domu”

8. Drunk
„...to feel a little love”
Kochanie, dam ci love bez alkoholu ;_;

Głos Eda i kocie dźwięki. Połączenie jakich mało. Trochę przedłużonych dźwięków, w których głos mężczyzny brzmi po prostu genialnie. Miłość, miłość, miiiiiłość. 
„Chcę być pijany kiedy się obudzę. Na dobrej stronie złego łóżka”

7. Tenerife Sea
Gitara + Ed. Właściwie więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Może temat jest banalny, bo znów chodzi o miłość, ale kij z tym. Takiego Eda uwielbiam (wcale nie, uwielbiam każdą odsłonę Eda). Wszystkie niskie i wysokie dźwięki... naprawdę, miłość od pierwszej nuty.  
„Jeśli to powinno być ostatnią rzeczą, którą zobaczę, chcę byś wiedział, że to dla mnie wystarczające...”

6. Bloodstream
Ed znów mruuuuczy. Brak mi słów, kiedy Ed zaczyna śpiewać refreny. To chyba najlepsze chwile w tej piosence. Żartuję. Piosenka ma wszystko w sobie najlepsze.  
„Tak to się kończy, czuję chemikalia wypalające moje żyły...”

5. Kiss Me
Dzięki klimatowi, w jaki wprowadza utwór, można poczuć się tak, jakby Ed śpiewał dla jednej konkretnej osoby. Dla ciebie. Tak, dla tego jedynego konkretnego słuchacza. Tu tekst przebija wszystko. Naprawdę. Sheeran śpiewa tak okropnie nisko, a to jest tak piękne. 
„Pocałuj mnie, tak, jakbyś chciała być kochana, chciała być kochana, chciała być kochana...”

4. One
Pozornie delikatna i łatwo ją zniszczyć, ale Ed tak skutecznie panuje nad głosem, że praktycznie nie ma tu szans na pomyłki i błędy. Wszystkie wysokie i niskie dźwięki są idealnie wykończone. Nic dodać, nic ująć. "Bo ty jesteś tą jedyną..."

3. I'm A Mess
Ta piosenka ma pazur. Nie sądziłam, że ludzki głos może mieć tyle możliwości. Od cieniutkich dźwięków, do mocnych, wręcz agresywnych. Jak w przypadku kilku innych piosenek, mamy tu tylko Eda i gitarę. Moje ulubione połączenie. Zastanawiałam się, czy nie wpisać jej na drugie miejsce, ale na takowe zasłużyło inne dzieło. W każdym razie - ta piosenka jest polecana przeze mnie na każdą okazję. Idealna. 
„Zobacz płomienie w moich oczach. Palą się tak jasno...”

2. Afire Love
Tekst, tekst, tekst i jeszcze raz tekst. Bardzo bliski mojemu sercu. Ed trochę "freestyluje", a umówmy się, te dźwięki są przedziwaczne. Mimo tego, stanowią piękną całość i teraz nie potrafię wyobrazić sobie tej piosenki bez nich. 
„Wczoraj wszystko było dobrze.  Wtedy diabeł odebrał twój oddech. Zostaliśmy tu w bólu, czarne garnitury, czarne krawaty, stoimy w deszczu...”

1. Give Me Love / Thinking Out Loud / Photograph
Give Me Love. Tą piosenkę zawszę będę darzyła szczególnym sentymentem, bo to dzięki niej odkryłam twórczość tego cudownego rudzielca. Gdyby nie ona, to prawdopodobnie poznałabym go dopiero po wypuszczeniu "Thinking Out Loud". Trzy stracone lata... Sądzę, a właściwie jestem pewna, że bez jego muzyki, moje życie wyglądałoby inaczej. Może nie byłaby to duża różnica, ale jednak. 
"Daj mi miłość, jak ona, bo później będę budził się sam..." 

Thinking Out Loud umieściłam tu z trzech powodów. Po pierwsze, jestem z niej dumna, bo to najpopularniejszy kawałek Eda. Po drugie, w teledysku tańczy sam Sheeran, który specjalnie na tą okazję nauczył się tańczyć. Po trzecie - tekst i muzyka - no błagam, to cudo. 
„Będę cię kochał, aż do siedemdziesiątki”

Photograph to cudowna piosenka. Ed dzieli się w niej swoim dzieciństwem. Odkrywa przed fanami swoje wspomnienia. Kocham. Jak każdą inną piosenkę. Ale tą szczególnie. 
"Słysząc twój szept przez telefon..."

---
Koniec. To cały ranking, który dla was przygotowałam.
Gdzieś powinnam jeszcze umieścić "Lay It All On Me", ale przez porównanie do reszty piosenek, nie mam pojęcia gdzie. ;-;

wtorek, 17 listopada 2015

Sherlock BBC - serial

     http://static.guim.co.uk/sys-images/Guardian/Pix/pictures/2014/1/1/1388608762273/Sherlock-BBC-014.jpg

  Pomijając moją fascynację aktorem obsadzonym w głównej roli, muszę przyznać, że serial jest jednym z najlepszych, o ile nie najlepszym jaki kiedykolwiek został stworzony. Nie patrzę na to przez pryzmat tego jednego aktora, a całego dzieła. Mimo tego, że zazwyczaj zajmuje czwartą, bądź trzecią lokatę w rankingach seriali, ja uważam, że zasługuje na dużo lepszą pozycję. Świadczą o tym nie tylko liczne pozytywne opinie, mnóstwo ludzi dyskutujących o – jakże wyczekiwanym – czwartym sezonie, ale także domniemana reakcja stacji BBC na propozycję o emisji programu. Ponoć producenci byli zachwyceni materiałem, który otrzymali
i od razu zapragnęli więcej. Nie dziwię im się. Genialnie dobrane role, lokalizacje, dialogi, przestępstwa... To wszystko składa się na jedną spójną całość. Póki co, oficjalnych odcinków serialu jest dziewięć (trzy sezony). Do tego bodajże dwa-trzy dodatkowe, wypuszczane (przykładowo) z okazji świąt.
    Bez względu na to, że dotychczasowe odcinki obejrzałam już kilka razy, nadal nie potrafię nasycić się grą aktorską Benedicta Cumberbatcha, który odgrywa główną rolę. Kręcone włosy, oczy bijące chłodem (chociaż to często zależy od mimiki twarzy), wysoka postura, płaszcz
i przede wszystkim charakterystyczna dla tej postaci czapka. Dystans, szczerość, sarkazm
i nieporadność w kontaktach międzyludzkich. Dziwna mieszanka, ale zarazem świetnie złożona postać. Zaangażowanie go do roli Sherlocka Holmesa było znakomitym posunięciem. Teraz nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Benedict był pierwszym i jedynym aktorem zaproszonym na przesłuchania w sprawie angażu na stanowisko słynnego detektywa. Na początku sądziłam, że bardzo problematyczna może być próba przeniesienia legendarnego bohatera do teraźniejszości. Nic bardziej mylnego. Serialowy Holmes jest dość nowoczesną postacią. Kontaktuje się głównie wiadomościami tekstowymi; nie przepada za rozmowami telefonicznymi, co nie znaczy, że wcale ich nie przeprowadza. Czasem jest to konieczne. Drugim, równie fascynującym bohaterem, jest John Watson – książkowy pomocnik Sherlocka. W serialu wciela się w niego Martin Freeman. Tu partner detektywa jest weteranem wojennym. Służył w Afganistanie jako żołnierz i lekarz. Po postrzale w nogę John wrócił do kraju i mieszkał sam w Londynie. Często miewał koszmary związane z wojną, przez co uczęszcza na wizyty u terapeutki. Z racji tego, że nie czuł się dobrze ze swoją samotnością
i powojenną traumą, zdecydował się na znalezienie współlokatora. Takim sposobem Watson spotkał Holmesa. Zamieszkali razem, a po pewnym czasie stali się – o ile  można tak to określić – przyjaciółmi. Jako ciekawostkę mogę dodać, iż jeden z reżyserów – Mark Gatiss – czynnie bierze udział w tworzeniu serialu. Odgrywana przez niego postać to Mycroft Holmes, czyli brat młodego Holmesa.
    Należałoby wspomnieć o rzekomym zabronieniu dalszej produkcji programu. Ponoć przez spekulacje fanów, a właściwie fanek, na temat orientacji serialowego detektywa, rodzina twórcy pierwotnego Sherlocka Holmesa poczuła się urażona. Raczej nie dowiemy się już niczego oficjalnego  o sprawach damsko-męskich bohatera, ponieważ autor książki – sir Arthur Conan Doyle - od dawna nie kroczy już wśród żywych. 
    Serial obfituje w zwroty akcji, ale wolę się w to nie zagłębiać. Tego lepiej dowiedzieć się samemu. Każdy może zinterpretować wszystko na własny sposób. Ja odbieram to jako logiczną całość, jak coś porównywalnego do puzzli. Bez któregoś z elementów ukazywany obraz jest niekompletny i traci na wartości. Tak samo byłoby w przypadku serialu. Na szczęście niczego w nim nie brakuje. Widz może momentami odczuwać smutek, strach, zaszokowanie, bądź rozbawienie błyskotliwymi uwagami Sherlocka. Dla każdego coś dobrego. Sumując, zachęcam do zapoznania się z tą serialową ekranizacją, bo uważam ją za majstersztyk. Niektóre efekty specjalne są nieco nieudolne (w porównaniu z wielkimi „Hollywodzkimi” produkcjami), ale nie przykuwam do tego zbyt szczególnej wagi. Zresztą, bardziej zaawansowane efekty specjalne występują tylko w jednym odcinku. W moim odczuciu dużo bardziej liczą się emocje wywołane przez całokształt.

"Dzień, w którym umarłam" - Belén Martinez Sánchez

    http://ecsmedia.pl/c/dzien-w-ktorym-umarlam-b-iext26541457.jpg

    Recenzowaną przeze mnie książką jest „Dzień, w którym umarłam” autorstwa Belén Martinez Sánchez. Nie jestem fanką literatury, w której występują zjawiska i istoty paranormalne, ale postanowiłam dać jej szansę. Prawdopodobnie zrobiłam to przez tytuł. Lubię książki, w których gości śmierć, tak samo, jak lubię uśmiercać bohaterów własnej twórczości. Zważając na to, że jestem wzrokowcem, zazwyczaj sięgam po książki, których okładki - w pozytywnym znaczeniu - przyciągają uwagę. W tym przypadku okładka mnie wręcz odpychała. Dodatkowo, główny bohater płci męskiej, ma białe włosy, a w książce nie występuje żadna postać, która chociaż przypominałaby wyglądem mężczyznę ukazanego na okładce. Kim więc jest ten tajemniczy jegomość? Nie mam pojęcia.
    Prolog nieco mnie zdezorientował. Na początku poznajemy Aloisa Petersena – głównego bohatera płci męskiej. Przez kilka sekund jest żywy, ale jeszcze na tej samej stronie umiera. Tego można było się spodziewać. Mamy bardzo dobry początek. W prologu akcja odgrywa się w 1950 roku, a w pierwszym rozdziale jesteśmy już w roku 2013. Wtedy poznajemy Dilettę – jak można było się spodziewać, jest ona główną bohaterką płci żeńskiej. Szczegółem przykuwającym uwagę do tej bohaterki mogą być przykładowo jej dwukolorowe oczy. Choć
i tak sama w sobie jest już ciekawa. Swoją drogą, zauważyłam między mną, a dziewczyną
pewne pokrewieństwo. Pijąc herbatę, czy kakao, też nie wyciągam łyżeczki z kubka. Może na
mnie też czeka gdzieś mój Alois. Wracając do tematu - Dilettcie towarzyszy tu Noah, jej kolega z klasy. Wcale nie jest normalnym kolegą, bo do normalności mu daleko, ale akurat tego tu nie wyjawię. Rozdział opisuje pierwsze bliższe spotkanie głównych bohaterów. Dosłownie. Wpadają na siebie na ulicy. Diletta wyrywa mu kilka białych włosów, a Petersen
przypadkowo rozcina jej rękę mieczem. Hm, dziwne, że nikt nie wszczął paniki, widząc chłopaka z mieczem biegającego po mieście. Szkopuł w tym, że Alois jest niewidzialny. Chodzi po ulicach pod postacią Lilim. Moment kulminacyjny mojej recenzji. W książce – jak już wcześniej zaznaczyłam – występują istoty paranormalne. Lilim i anioły. Anioły wcale nie są takie dobre, jak sądzą ludzie. Zabijają Lilim i dusze. Kim są Lilim? Odpowiedź jest prosta. Lilim to demony. Tylko mają lepiej brzmiącą nazwę. Nie chcę wyjawiać więcej szczegółów, bo mogę kogoś tym zniechęcić. Albo po prostu napiszę za dużo i wyjdzie na to, że streszczę książkę. Naprawdę, wiem do czego zmierzyłyby moje dalsze refleksje. Podałam tylko przykład jednej z wielu sytuacji, w których spotykają się nasi bohaterowie i na tym się zatrzymajmy. Zakończenie książki mi się spodobało. Pomimo tego, że od połowy znałam winowajców zamieszania, bardzo mile zaskoczyły mnie opisy zdarzeń i postaci. Nie spodziewałam się niczego dobrego, a tu proszę, proszę. Już na początku można było przewidzieć, jak potoczą się losy dwójki nienawidzących się bohaterów, ale momentami moja pewność była zachwiana przez zachowania pary.
    Książka pozwoliła mi sądzić, że nie każde dzieło z tego gatunku literackiego musi być skazane z góry na porażkę. Miło spędziłam czas poświęcony na czytanie i z pewnością się nie nudziłam. Polecam każdemu, kto zwątpił w literaturę tego pokroju. Moim zdaniem warto. Książka nie dotyka poważnych problemów. Jest łatwa i przyjemna w odbiorze. Czasami trudno przez coś przebrnąć, tak tu dość łatwo można się uporać z tekstem.

Thinking Out Loud - na dobry początek

I'm Thinking Out Loud...

https://38.media.tumblr.com/e568644bc6914178d3a6ebced488277f/tumblr_nardwqZ2aG1tui84oo1_500.gif
(może to nie jest gif z tej konkretnej piosenki - może na pewno - ale Ed ładnie się tu uśmiecha [to gif z "Everything Has Changed"])

    Cześć.
    Taaak... myślę, że to całkiem dobre powitanie.
    Nazwa bloga brzmi "Thinking Out Loud", więc - tak, będę myśleć na głos, za czym idzie całkowita szczerość. Co jakiś czas postaram się podzielić moją twórczością. O ile powiedzie mi się na tyle dobrze, że ktokolwiek będzie tu zaglądał. Mam również w planach tworzyć zestawienia godnych uwagi książek, filmów, bądź piosenek. Tak właściwie można tu znaleźć wszystko. Ten blog jest niekontrolowanym przeglądem mojego mózgu. Wiem, że mój styl pisania nie jest zachwycający, ale postaram się go ulepszać. :)

    Do następnego,
    Avalanche.